Od wczoraj łażę z aparatem za Księżycem.
Najpierw wieczorem, później po północy, a potem znów nad ranem.
Nie będę ukrywał, jestem lekko niewyspany, ale za to szczęśliwy. Bo takie widoki to nagroda sama w sobie.
Polowanie na „Łysego” ma w sobie coś magicznego. Cisza, chłodne powietrze, światło odbite od chmur.
To moment, w którym świat zwalnia i można po prostu być z aparatem, wpatrzonym w niebo.
A skoro już wstałem na zachód Księżyca, to przy okazji złapałem kilka kadrów wschodu słońca.
Natura zaskakuje za każdym razem, wystarczy tylko chcieć wstać trochę wcześniej, albo wcale nie iść spać 😉.
Fotografia znów przypomniała mi, że najpiękniejsze rzeczy dzieją się wtedy, kiedy po prostu jesteśmy uważni.
















